Czasu jest zawsze za mało, ale….

Często słyszę to od kolegów, którym marzy się jakiś ekstra projekt, na przykład własny biznes albo napisanie książki albo zrealizowanie hobby, albo choćby w ramach aktualnej aktywności na stanowisku czy we własnej firmie, np. radykalna przebudowa strategii albo innowacyjny produkt – gdybym tylko miał czas.

Zresztą to powszechne przekonanie, że na zadania mamy zawsze za mało czasu. Ciągle wydaje nam się, że gdybyśmy mieli go więcej, to wykonalibyśmy je lepiej, i w ogóle być może byłoby to jakieś nowe otwarcie.

Ile w tym prawdy, a ile samousprawiedliwienia? Czy nie jest tak, że jeśli na czymś nam naprawdę zależy, to znajdziemy na to czas? A może to odczucie brakującego czasu to jakiś uniwersalny mechanizm budujący nie tyle hierarchię zadań (może też wartości i ambicji, bo od nich przecież zależą podejmowane zadania), co hierarchię pomysłów wedle realności ich wykonania przez daną osobę?

Przypomnijmy sobie prawo Parkinsona, które mówi, że dana praca zajmuje nam tyle czasu, ile na nią przeznaczono. Jeśli mamy na coś cztery godziny, to wypełnimy je do ostatniej minuty, a jeśli na to samo – dwie i pół godziny, to też się wyrobimy, z takim samym efektem. Oczywiście, jest granica skracania tego czasu i tu szybko spotkamy granicę, ale w drugą stronę – rozciągania tego czasu – już ta granica może być bardzo bardzo daleko, w zasadzie nie zdarza się, aby człowiek nie był w stanie tak rozciągnąć danego zadania, aby wykorzystać na nie cały mu dany czas, nawet absurdalnie długi. Swobodny dostęp do czasu powoduje, że nie weryfikujemy sensowności zadania ani nie wysilamy się na kreatywność, jak je zrobić szybciej i dobrze.

Ale załóżmy, że jesteśmy w normalnym życiu i mamy rzeczywiście wiele obowiązków, a na nie dosyć rozsądnie ustalony czas. A zarazem mamy też świadomość, że moglibyśmy zrobić coś innego lub inaczej, gdybyśmy tylko mieli ekstra czas na to. Nie tak, że godzina za godziną, dzień za dniem, rok za rokiem mamy zagospodarowany i wydaje się, że nic ponadstandardowego nie da się tam wcisnąć. Chyba że kosztem nie do zaakceptowania, np. utraty stanowiska, a nawet zwolnienia (również zwolnienia się), naruszenia stabilności finansowej rodziny, drastycznym skróceniem czasu spędzanego z rodzicami, dziećmi, małżonkiem, innymi bliskimi.

Jednak myślę, że o czasie – niedoczasie – możemy myśleć jeszcze inaczej. Że to błogosławiony mechanizmem wymuszający na nas zaangażowanie tylko w to, co ma sens (w naszej sytuacji) i do czego jesteśmy zdolni.

Po pierwsze, jednak jest tak – nawiązując do prawa Parkinsona – że tylko to, co jesteśmy w stanie zrobić pod presją czasu, a mimo to dobrej jakości i trafności, jest tym, co naprawdę potrafimy robić, do czego się nadajemy. Jeśli do czegoś potrzebujemy komfortowych warunków, to na pewno nie sprawdzimy się w tym działaniu na rynku czy działalności społecznej. Nie będziemy też umieli eksperymentować, wycofywać się ze złych pomysłów, uczyć się jak czegoś nie robić. Może komfortu potrzebują filozofowie i poeci, ale też mam wątpliwość. Życie po prostu nie jest komfortowe, więc albo umiem w tych warunkach sensownie działać, albo nie umiem. Jak nie umiem, to marzę o większym zasobie czasu, ale przecież to nie czas zwiększa moje umiejętności.

Po drugie, czas, który ciągle przypomina o sobie, o swojej nierozciągliwości, chroni nas przed pakowaniem się w przedsięwzięcia, które w danej chwili jednak nie są najtrafniejsze, choć obiektywnie atrakcyjne. Zauważmy, że „czasu nie mają” na ogół ludzie utalentowani, twórczy, ambitni, o szerokich horyzontach, kontaktach, o dobrych i licznych relacjach z innymi ludźmi. Nic więc dziwnego, że mają ciągle pomysły, chętnie ciągle coś by zmieniali i nic dziwnego, że też inni ludzie ciągle próbują ich wciągnąć w swoje pomysły i zadania. Nierozciągliwość czasu zmusza nas do weryfikacji w co wchodzić a w co nie, nawet jeśli rozum nie jest skłonny poddać pomysły i propozycje racjonalnej analizie, nawet jeśli serce wyrywa się do działania. Więc jeśli w coś nie wchodzimy, komunikujemy to z goryczą, a odczuwamy z żalem – bo znowu ten czas! – to może jednak „z tyłu głowy” działa mechanizm odrzucający pomysły nie warte naszego zaangażowania.

Po trzecie, na ogół pomysł czy projekt, na który marzy nam się dodatkowy czas, wymaga też innych zasobów: umiejętności, kontaktów, pieniędzy. Czy gdybyśmy nawet ten dodatkowy czas pozyskali, to on zastąpi te potrzebne zasoby? Czy nie jest tak, że narzekając na brak czasu na te ekstra pomysły, w duchu oddychamy z ulgą, że go nie mamy, bo gdybyśmy go mieli okazałoby się, że nie mamy tych innych zasobów i że w ogóle to była od razu mrzonka?

Czas to jest nasz tkliwy zasób. Zawsze przydałoby się go więcej, i na życie, i na zadanie, ale czasu chyba każdy z nas ma akurat. Zamiast marzyć o dodatkowym czy odzyskanym, lepiej mądrzej wykorzystywać każdą chwilkę: obracać w palcach z troską jak monetę, zanim się ja wyda.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *