Za mało pomysłów, czy zbyt asekuracyjni inwestorzy?

Muszę powiedzieć, że długo trudno było mi zrozumieć, dlaczego od jednych słyszę, że mają wolne środki (firmy, ludzie, fundusze) i chętnie w coś ciekawego zainwestowaliby, ale nie ma dobrych pomysłów, a od drugich słyszę, że pomysłów jest moc, potencjalnie wartościowych, a czasem nawet już wstępnie upostaciowanych – w prototyp, stratup – a pieniądze od funduszy czy korporacji w Polsce ciężko zdobyć.

Kto ma rację? Gdzie jest problem pogrzebany?

Można powiedzieć, że problem jest w utrudnionej komunikacji między światem ludzi dojrzałych, z osiągnięciami, pieniędzmi i statusem społecznym oraz bagażem przekonań a światem innowatorów, albo po prostu ludzi kreatywnych, z wyobraźnią, za pan brat z technologią, niezdyscyplinowanych, ceniących swój wolny czas, przyzwyczajenia i swoje świry, niezdolnych do tworzenia dokumentów i planowania na 5 lat oraz prognozowania wszystkich możliwych zagrożeń, które mogą pojawić się w tym okresie, no, po prostu małpi gaj z punktu widzenia poważnego i wiekowego inwestora.

Ale to za proste, jak na całe wyjaśnienie.

Wydaje mi się, że trop podrzucony na naszej konferencji 27.03 „Nasz biznes w cudzych rękach – strategie i obszary korzystania z nieswoich zasobów” jest celniejszy. Ma dwa aspekty, ale jeden rodowód. Kto tworzy w Polsce sieci aniołów biznesu czy fundusze inwestycyjne , zwłaszcza posiewowe? A tworzą je przedsiębiorcy, którym udał się biznes, sprzedali jakąś firmę IT, albo hurtownię, albo pieczarkarnię, albo wytwórnię opakowań, albo jakiś biznes typu import/eksport, żeby już się z tym samemu nie szamotać, albo dalej prowadzą swój biznes, ale mają duże nadwyżki i postanowili dobrze zainwestować kasę. Słyszeli i czytali, że te startupy, zwłaszcza technologiczne, teraz są na topie. A przy okazji z młodymi sobie pogadają. I zrobić sobie dobry PR, taki celebrycki, bo inwestor to wyższa półka niż właściciel 🙂

Ci ludzie na ogół mają dobrą wolę, oprócz tych słabości :), ale zupełnie nie mają chęci ryzykowania, w ogóle nie rozumieją na czym polega inwestycja w ryzykowne przedsięwzięcia, jaka jest logika takiej działalności. Teorię mają opanowaną, widziałam niejedną prezentację, że jeden na kilka pomysłów wypala i tak ma być, ale ich organizm nie akceptuje myśli o nieudanym biznesie. Ich duma wynika z tego, że ich pomysły biznesowe były udane i dlatego dzisiaj są tam, gdzie są. Jaka wartość jest w nieudanych przedsięwzięciach? Nauka? Jaka nauka? Za naukę się nie płaci. Tak duże ryzyko jak przy innowacyjnych pomysłach jest dla nich nie do przejścia.

Więc w istocie to nie są żadne fundusze ryzyka, żadne fundusze posiewowe, czyli w pomysły albo firmy na bardzo wczesnym etapie, choć z dużym potencjałem. Więc dla nich żadne pomysły nie są dobre. Dobre są dopiero firmy, które okrzepły, sprawdziły produkt i już „wychodzą z ziemi” na przychody, no, ale te niekoniecznie chcą się sprzedać i już na pewno nie chcą zrzec się władzy nad spółką na rzecz inwestora. A pełna władza też jest czymś co lubią nasi inwestorzy z przedsiębiorczym rodowodem, przesądzający głos na walnym czy na zarządzie. No i wpadamy w klasyczną pułapkę: co jest ważniejsze innowacyjny, rynkowy produkt czy kapitał na rozkręcenie jego sprzedaży itd?

Firmy, które mają nadmiar gotówki i deklarują chęć inwestycji w startupy, też na w istocie nie szukają ryzykownych pomysłów, nawet bardzo obiecujących. Też wolą nie zyskać niż stracić. Klasyczna psychologia, żaden rachunek ekonomiczny.

Ten drugi aspekt dotyczy umiejętności komercjalizacji nowych produktów, zwłaszcza innowacyjnych. Nie ma chęci inwestowania w nie, jeśli nie bardzo umiemy je sprzedawać. A nie umiemy, bo nie mamy takich doświadczeń, wiedzy, jesteśmy pierwszym pokoleniem, które zajmuje się biznesem. Ta wiedza nie jest do zdobycia na szkoleniach, ani nie mamy jej we krwi – po dziadku czy innym krewnym – ani sami tego nie przeżyliśmy. Uczestnicy na konferencji zauważyli, że w rodzimych funduszach, w radach nadzorczych, wśród partnerów, są właśnie owi rodzimi przedsiębiorcy – inwestorzy, ale nie ma prawie w ogóle Niemców czy Amerykanów czy ekspertów innej narodowości, którzy właśnie mają tę wiedzę o komercjalizacji, mają to światowe DNA w tej dziedzinie. No, więc często ta bezradność: a jak to sprzedawać? powstrzymuje przed potencjalnie wartościowymi inwestycjami czy zakupami. To samo dotyczy rodzimych firm, nie tylko funduszy.

Często ludzie z dobrym pomysłem szukają kapitału albo na kickstarter.com albo innej platformie finansowania, albo u znajomych przedsiębiorców albo zagranicą, najczęściej w Stanach. I znajdują.

A w Polsce coś się zmieni, gdy nauczymy się nowego rachunku ryzyka, takiego który pozwala wyłonić dobre startupy i zarabiać na nich, pogrzebać złe pomysły bez poczucia straty i który zachęca do próbowania, eksperymentowania, sprawdzania. O tym w kolejnym wpisie.

PS. Więcej o problemach postawionych na konferencji i jej uczestnikach 27.03 na http://www.posluchajpowiedz.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *