Wielki brat może i widzi, ale każdy z nas też widzi

Bardzo łatwo jest epatować takimi zwrotami jak „wujek Google wie o Tobie więcej niż Ty sam” czy „Wielki brat widzi wszystko”, bo mają oczywiste złe skojarzenia albo z firmami, które zbierając o nas informacje atakują nas podstępnie ofertami a i mogą zaszantażować, albo z władzą absolutną, trzymającą w niewoli, kontrolujący i wymuszającą określone zachowania obywateli czy mieszkańców, co tutaj chyba jest odpowiedniejszym słowem.

To jest złe, bez dwóch zdań. Ale może to jest tylko etap w wielkiej cywilizacyjnej przemianie, u kresu której każdy z nas będzie widoczny dla każdego i będzie się musiał liczyć z jego zdaniem?

Myślę o kilku sprawach. Myślę o małych społecznościach w dawniejszych czasach, w których każdy każdego znał i było to najlepszym mechanizmem przestrzegania pewnych norm. Myślę o protestantach programowo rezygnujących z płotów i firanek, aby zakomunikować „nie robię nic zdrożnego, nie mam nic złego do ukrycia”. Myślę o pokoleniach ludzi emigrujących ze wsi do miast, na przykład w powojennej Polsce, i często tracących pewien azymut moralny, bo stare mechanizmy kontroli zachowania już nie działały, a nowe jeszcze nie powstały. Znamy przecież to  i ze współczesnych zachowań: nikt mnie tu nie zna, nigdy tu nie wrócę, nigdy go nie spotkam ponownie, więc nie muszę trzymać pionu. Mogę odpuścić, pofolgować gorszym instynktom. Albo anonimowość komentatorów w Internecie, skutkująca często zachowaniami, na które człowiek nie pozwoliłby sobie pod własnym imieniem i nazwiskiem.

Prywatność to ważna sprawa, nikt z nas nie jest tak jednoznaczny, silny i stanowczy w swoich wyborach, aby nie zabiegać o ziemię niedostępną dla postronnych, każdy ma swoją intymność, w której nie chce gości, no i też nikt nie lubi być manipulowany przez handlowców. Ale przejrzystość naszego życia – każdego człowieka – może mieć walor budowania lepszego świata, takiego w którym powściągniemy się od rzeczy szpetnych, bo nie ma takich firanek, za którymi się ukryjemy. A technologie cyfrowe mogą spowodować, że będzie to mało większy zasięg niż tylko w małych społecznościach.

W dawnych społecznościach ludzie byli fizycznie blisko siebie, w zasięgu wzroku. Teraz żyjemy w rozproszeniu, nawet jeśli lokalizacyjnie blisko – np. jako sąsiedzi – to w ogóle może się znać, albo lokalizacyjnie daleko, w innym mieście, to poprzez Internet możemy być w codziennym kontakcie i razem realizować wiele aktywności czy transakcji, znać się „jak łyse konie”. Przymiotniki „blisko”, „daleko” w ogóle straciły stare definicje. Ale zupełnie nie straciła na ważności sprawa odpowiedzialnego, etycznego postępowania.

I teraz pytanie: czy nasza widoczność w Internecie może być motywacją do właściwego zachowania, czy wzmocni nasz kręgosłup moralny, czy powstrzyma poryw głupoty? Oczywiście, nie jako jedyny bodziec, w końcu moralne trzeba mieć najpierw w sercu. Ale czy możliwość prześwietlenia nas w Internecie może działać tam samo jak wzrok sąsiada czy chęć bycia akceptowanym w swojej społeczności? Wzmacniać dobro?

Na razie działają opinie, rekomendacje, różne „gwiazdki” oceniające nas jako partnerów transakcji. No i ślad wpisów, komentarzy, itd. Wydaje się, że daleko jest do tego, aby każdy nas miał takie narzędzia informatyczne i dostęp do takich danych, aby zbudować taki obraz interesującego nas człowieka, jaki potrafią zbudować korporacji na użytek marketingowy. Ale może warto o tym tak pomyśleć? Oczywiście, jednak zachowując i prywatność, i intymność. Ale dlaczego z możliwości prześwietlania nas mają korzystać tylko korporacje? Dlaczego nie mielibyśmy tych mechanizmów wykorzystać do budowania bardziej etycznego, odpowiedzialnego każdego z nas, a więc świata?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *