Trzeba próbować

Myślę, że naszej gospodarce, a więc i nam samym bardzo dobrze zrobiłoby uwolnienie się od stereotypu, który utożsamia przedsiębiorczość jedynie z udanymi przedsięwzięciami, a ewentualne niepowodzenie, nietrafiony pomysł, bankructwo traktuje jako anomalię, coś co nie powinno się zdarzyć, co czemu ktoś zawinił. Oczywiście, czasem jest taka ewidentna wina złego produktu czy złego zarządzania czy wolty na rynku, ale nie powinno to zasłaniać o wiele ważniejszego zjawiska. Biznes jest eksperymentowaniem.

Choćbyśmy nie wiem jak przyłożyli się do biznesplanów, choćby liczby nie wiem jak dobrze wyglądały, choćbyśmy nie wiem ile badań marketingowych zrobili, to i tak nie da się przewidzieć czy dana rzecz wypali czy nie. Tak naprawdę nie do końca wiadomo, dlaczego jedne usługi czy produkty klienci podchwytują a ile – w zasadzie takie same – pozostają bez echa. Nie wiadomo na 100% jakie praktyki zarządcze prowadzą do sukcesu, a jakie niekoniecznie. Wbrew pozorom nie ma żelaznych reguł, jest wiele tropów, jest sporo intuicji, jest też sporo  rzetelnej naukowej wiedzy. Jednak biznes pozostaje obszarem eksperymentów, jedne się udają, inne się nie udają.

W aktualnych polskich dyskusjach jest ogromny nacisk na przedsiębiorczość, na kreowanie nowych podmiotów, na rozwój już istniejących. To dobrze, oczywiście, bo należy ludzi zachęcać do prób. Brakuje mi jednak w tym dyskursie zachęty do odważnego weryfikowania swoich pomysłów biznesowych, do w miarę szybkiego oceniania ich trafności i do wycofywania się ze złych pomysłów bez zbędnego i niszczącego psychicznie hamletyzowania. Przyznanie się – przed samym sobą, przed kontrahentami, przed publicznością – że jakiś eksperyment nie udał się powinno być uznawane za cechę  dobrego przedsiębiorcy, rokującego nadzieję na sukces. Z pewnością ten sukces osiągnie. Bo nie traci energii i pieniędzy na podtrzymywanie złego projektu, lecz przechodzi do kolejnego pomysłu. Bo ma te pomysły. Bo ma chęć na kolejne próby. No i nie powtarza błędów czy złych decyzji z poprzednich. Prawdziwe klęski przychodzą na tych, którzy brną w jedno i na dodatek nieudane, nie mają i nie szukają kolejnych pomysłów.

W dużej mierze jest to kwestia mentalna i kulturowa, więc proces zmiany może długo trwać, ale można go przyspieszyć poprzez nacisk na to zagadnienie w mediach, portalach społecznościowych, konferencjach czy w szkołach.

Wiąże się to z obaleniem jeszcze jednego stereotypu, a właściwie dwóch stereotypów. Jeden mówi o tzw. „żyłce” przedsiębiorczości czy talencie do biznesu, a drugi o możliwości wyuczenia się się biznesu w szkołach wyższych. Jedno i drugie nie jest prawdą, choć zawiera, oczywiście, jakieś jej ziarno. Domniemanym genem biznesowym nie będę się tutaj zajmować, ale kwestia uczenia się biznesu ma większe znaczenie dla podjętego tematu.

W  szkołach można nauczyć się pewnych elementów zarządzania, ekonomii, finansów i innych dziedzin, ale nie można nauczyć się przedsiębiorczości, m.in. ze względu na ten eksperymentalny charakter biznesu. Dlatego uczenie się biznesu ma przede wszystkim charakter społeczny, przede wszystkim przez osobiste doświadczenie, a po drugie poprzez opowieści – przekazywane pośrednio lub bezpośrednio – osób wiarygodnych i znaczących. Dlatego ważne jest, aby takie osoby mówiły o swoich nietrafionych projektach, a szczególnie jak z nich wyszły. Tymczasem na razie za często słyszę od przedsiębiorców: nie udało mi się to, nie mogę się pozbierać, nie jestem gotowy do rozmowy. To, oczywiście, zrozumiałe w Polsce, w kraju z krótką historią biznesu, w którym najczęściej dopiero pierwsze pokolenie zakłada firmy, handluje, eksperymentuje, odnosi sukcesy, bankrutuje, itd. Nie mieliśmy sąsiadów, wujków, matek, od których moglibyśmy się tak mimo woli uczyć obserwując ich poczynania w biznesie, nasiąkać właśnie takim zrównoważonym, rozsądnym podejściem, mądrością, którą analogicznie do „życiowej” moglibyśmy nazwać „biznesową”, mądrością będącą raczej zdrowym rozsądkiem i szacunkiem dla nieprzewidywalności życia niż wynikającą z oczytania i rozmyślań. Możemy więc uczyć się od siebie, w czasie rzeczywistym, ale musimy chcieć się dzielić doświadczeniem również z nieudanych projektów.

Natomiast w szkołach i na szkoleniach jest ważne, aby dołożyć do programów zagadnienia związane z rozpoznawaniem i kończeniem projektów nie rokujących sukcesu. Zarządzanie projektami jest dziedziną dobrze obudowaną wiedzą i metodykami, więc nauka zamykania złych projektów może przydać się również w innych dziedzinach, generalnie w przedsiębiorczości.

Myślę, że pewne negatywne konsekwencje dla naturalnego traktowania prób biznesowych, zarówno udanych, jak nieudanych, ma nadużywanie słowa „innowacja”. To słowo ma raczej pozytywny wydźwięk, oznacza coś udanego. Powoduje, że eksperymentowanie – które z natury może dać również negatywne wyniki – wydaje się czymś gorszym.  Podczas gdy właśnie eksperymentowanie jest głównym nurtem biznesu, a nie innowacje, które raczej są szczytem przedsiębiorczości. Tymczasem w Polsce zrobiła się taka atmosfera, zwłaszcza wśród młodych ludzi, że jak biznes to innowacyjny, że wręcz wypada zaczynać działalność gospodarczą od czegoś odlotowego. No, nie trzeba, owszem zdarzają się takie sensowne wystrzały, ale to wyjątki nie reguła. Również fundusze inwestycyjne i sieci aniołów stawiają wysoko poprzeczkę innowacyjności. Jak pisze w jednym z artykułów w  Business Dialog Paweł J. Dąbrowski, twórca sieci aniołów m.in. w Australii: „Tak jak nie da się wyhodować samych wysokich drzew  w lesie, tak i biznesowy ekosystem potrzebuje poszycia i krzewów, czyli przedsięwzięć niekoniecznie ambitnych, ale koniecznych do uczenia się w działaniu, akumulowania wiedzy, budowania zaufania w procesie naturalnych interakcji”.

Przedsięwzięcia innowacyjne jeszcze bardziej niż w tradycyjnych dziedzinach nacechowane są ryzykiem niepowodzenia, o czym świadczy choćby nikły odsetek udanych biznesów w ramach unijnych programów wspierania e-biznesu. Rozdano miliardy złotych na setki przedsięwzięć, z których działa zaledwie kilka. Być może ten odsetek byłby większy, jeśli ich inicjatorzy mieliby szansę wcześniej uczyć się biznesu na mniej wymagających przykładach niż wdrażanie innowacji. Może też frustracja nie byłaby tak wielka.

Podsumowując, dużo już umiemy w biznesie i w zarządzaniu nim, ale najmniej umiemy szybko rozpoznawać złe pomysły, porzucać je bez emocji zanim zabrniemy w większe kłopoty i natychmiast podejmować nowe projekty, produkty i firmy. Uczmy się tego. Biznes jest eksperymentowaniem, a eksperymenty czasem dają dobry wynik, a czasem zły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *