Czy zaufanie może być twórcze?

Podczas niedawnej debaty na GPW, zorganizowanej przez nasze wydawnictwo Business Dialog, „Zaufanie i reputacja w biznesie. Jakie zasady i praktyki wnosi do tego obszaru Internet?” kilka razy uczestnicy zaskoczyli mnie postawieniem problemu czy swoimi opiniami. Prowadziłam tę debatę, ale nie przewidziałam, że niektóre wątki wybrzmią aż tak mocno. Usłyszałam, że coraz większe zaufanie do technologii – udokumentowane przytoczonymi badaniami – wynika z coraz mniejszego zaufania do ludzi na stanowiskach, partii i organizacji, ludzi tworzących systemy finansowe czy polityczne. Hmm, fakt, że ludzie mają interesy, lubią władzę i bogactwo oraz bywają stronniczy i omylni, ale czy do bólu logiczna i bezwzględnie sprawiedliwa technologia jest bardziej przyjaznym środowiskiem dla naszego, jakże pokrętnego i niekonsekwentnego życia?


Zdziwiło mniej także to, że uparcie powracała myśl, że i w świecie tradycyjnym, i w świecie cyfrowym potrzebna jest trzecia strona poświadczającą naszą tożsamość, nasze słowo, nasze zobowiązanie, itd. Czy nie ma takiego mechanizmu, który powodowałby tworzenie się tego kapitału, po prostu w wyniku naszego działania, naszego życia, czy nie ma sposobu, aby kumulował się i ujawniał bez udziału formalnych, powołanych do tego świadków? Dlaczego potrzebujemy tego pośrednika w zaufaniu?

Można pokusić się o tezę, że w zasadzie zaufanie człowieka do człowieka jest wtórne wobec zaufania człowieka właśnie do tej trzeciej strony – kogoś (człowieka, instytucji) kto poświadcza nasz podpis, zawarcie umowy, recepturę produktu, stan majątkowy. Być może w ogóle chodzi o zaufanie właśnie wobec tej trzeciej strony i jej reputację? Czy trzecią stroną może być technologia, właśnie nasz ślad w Internecie?
Zastanawiający był także wątek potwierdzania naszej tożsamości. Czy ja to ja, bo zgadza się z dowodem osobistym, czy ja to moja dotychczasowa historia (na przykład finansowa, co ujawnia się, gdy chcę zaciągnąć kredyt), czy ja to luźny zbiór różnych postaci żyjących w różnych światach (materialnych, cyfrowych, może innych) z ich rozbieżnymi regułami, respektujących je do granicy danego świata, ale niekoniecznie powszechnie. Więc można mi wierzyć w jednym świecie, ale nie można w innym. A ciągle jestem tym samym człowiekiem, z tym samym numerem dowodu i tą sama historią finansową. Zresztą znamy to i z tradycyjnego życia: są ludzie, którym nigdy nie powierzylibyśmy pieniędzy, ale nie mamy żadnych wątpliwości w uczciwość ich intelektualnego wywodu.
Ale najsilniej dało mi do myślenia spostrzeżenie, że bez względu na to jakiego wątku dotknęliśmy nasze rozważania nieuchronnie zmierzały do odpowiedzi na pytanie: jak nie dać się oszukać? W istocie nie szukaliśmy dokumentów na to, że możemy sobie ufać i z tego zaufania budować role, produkty i usługi. Szukaliśmy argumentów na to, że w pewnych okolicznościach będzie nas trudno oszukać (i że nam będzie trudno oszukać innych). Jak byśmy nie mieli złudzeń, że oszustwa jest zawsze tyle samo – w domyśle dużo – w życiu i w biznesie, a jedynie siła zabezpieczenia przed nim zmienia się, zależnie od tych wszystkich praktyk, trzeciej strony, technologii, itd.
A jakby tak przyjąć odmienne założenie: że oszustwa może być mniej, że jest go coraz mniej, a zmniejszanie się go dokumentuje właśnie powszechność tych nowych modeli biznesu z udziałem Internetu, waga rekomendacji, pomijanie trzeciej strony na rzecz zaufania do technologii? Czy wtedy dopuścimy myśl, że zaufanie i wiara w uczciwość ludzi może wykreować nowe produkty, usługi, nowe modele biznesu, nowe wzory życia?
Czy zaufanie i wiara w uczciwość ludzi ma większą moc tworzenia świata i rozwoju ludzi, niż poczucie bezpieczeństwa, które mamy, gdy zabezpieczymy się przed oszustami, co do których powszechnego występowania nie mamy – jak się, niestety, wydaje – wątpliwości? Bo chyba o tę większa moc nam chodzi?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *