Czy naprawdę praca czyni nas wartościowymi ludźmi?

Na jednej z ostatnich konferencji Business Dialog Kacper Nosarzewski zauważył, że w kontekście korzystania z pracy innych ludzi zbliża się – być może – pewna fundamentalna zmiana: wcześniejszą było odejście od niewolnictwa na rzecz zakupu pracy najemnej. To druga forma zakłada bardziej równoprawną pozycję obu stron, ale jednak jedna ze stron – kupujący – ma pozycję mocniejszą. Nie chcę rozwijać tego wątku, ale myślę, że łatwo każdy się zgodzi z tym. Warto zastanowić się nad tym, jaka będzie kolejna forma współpracy ludzi na rzecz zaspokajania swoich potrzeb. Czy praca będzie kupowana i sprzedawana? Ale w tym pytaniu jest znamienna pułapka!

Bo właściwie jest jeszcze istotniejsze pytanie, czy człowiek dalej będzie uważany za tak wartościowy, jak jest przydatny jako pracownik właśnie?

W tych bojach ostatnich stuleci o pracę godziwą, o stosowna zapłatę, o sprawiedliwość w relacjach między pracodawcą a pracownikiem, o właściwe relacje pracy i kapitału, tak skupiliśmy się na handlowym aspekcie relacji międzyludzkich, że zaczęliśmy utożsamiać wartość człowieka z wartością pracy, którą wykonuje lub którą może wykonywać.

Jednym z najważniejszych, najczęściej dyskutowanych problemów dzisiejszych czasów, jest bezrobocie, rosnąca liczba właściwie zbędnych ludzi. Nie ma i nie będzie dla nich pracy, po prostu pracy rozumianej jak w przeszłości jest coraz mniej, i ze względu na zmiany technologiczne, i ze względu na nadmiar dóbr, i ze względu na sposób użytkowania dóbr. Oczywiście, jakichś miejsc pracy przybywa, np. w opiece nad starymi lub chorymi ludźmi czy w informatyce, ale to generalnie nie zmienia trendu.

I okazuje się, że to dramat i dla starszych ludzi, którzy pracę tracą i nie znajdują nowej, i dla młodych, którzy nie mają zatrudnienia. To jest poważny problem ekonomiczny, ale jeszcze poważniejszy problem psychologiczny, emocjonalny. Dramatycznie spada ich poczucie własnej wartości. Daliśmy sobie wmówić, że nasza wartość zależy od naszej pracowniczej przydatności i to jeszcze w systemie kupna-sprzedaży. I jak nie wchodzimy w tę relację sprzedaży pracy, to nie czujemy się nic warci i to też wpajamy swoim dzieciom albo nam wpoili rodzice.

To zresztą szerszy problem. W ubiegłych wiekach ludzie byli przydatni jako „mięso armatnie” w licznych i długotrwałych wojnach. Dzisiaj wojny nie potrzebują licznych armii. Raczej trzymają żołnierzy z daleka od pola walki, za to wysyłają tam bronie bezzałogowe.

Również niespecjalnie jesteśmy potrzebni jako obywatele, czyli ludzie którzy podczas głosowania, wybierają przedstawicieli do pełnienia władzy w państwie. Coraz mniej osób głosuje, coraz więcej osób zmieniło się w zgorszonych, ale całkowicie biernych, komentatorów. Politycy zbudowali sobie mechanizm utrzymywania się przy władzy przy minimalnym zaangażowaniu obywateli i właściwie jest im to na rękę. Nie jesteśmy wiele warci dla polityków i też własnej wartości nie zbudujemy na poczuciu, że władza jest w naszych rękach  Nasza konstytucja mów: „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.” To mógł być powód do poczucia wartości, ale to przeszłość. Może zresztą zawsze była to iluzja, ale przejmowaliśmy się nią.

A zatem ludzie stracili wiele  „starych” ról budujących ich przydatność i poczucie wartości. I teraz są dwa istotne pytania. Po pierwsze, jakie ma to znaczenie ekonomiczne, jak będziemy zaspokajać potrzeby, nie mając pieniędzy z pracy? Po drugie, na czym będziemy budować swoje poczucie własnej wartości, jak nie na przydatności zawodowej, pomijając już przydatność wojskową i polityczną?

Wydaje mi się, że w szukaniu odpowiedzi na te dwa pytania najciekawszy jest trop związany z odbudowaniem osobistych umiejętności człowieka, tych które nabywał przez stulecia, potem zaczął stopniowo je oddawać je maszynom i komputerom, aby rozwiązywać wielkie problemy (np. dostarczenia energii elektrycznej czy przemieszczania się na wielkie odległości), samemu tracąc je, a dzisiaj może do nich powrócić na poziomie samoorganizacji swojego środowiska życia. Maszyny i komputery staną się jakby częścią środowiska naturalnego, a człowiek – uwolniony od tych wielkich problemów, którym musiał poświęcać się jako pracownik czy przedsiębiorca – będzie mógł powrócić do zajmowania się tym, czym lubi – obserwacją wschodów i zachodów słońca, zabawą z dziećmi, konstruowaniem, malowaniem, pisaniem wierszy, zgłębianiem sensu życia i kosmosu. I kontrolowaniem maszyn – co zajmie znacznie mniej czasu niż 8 godzin pięć dni w tygodniu przez 50 lat. Może to utopia a może wizja możliwego życia?

Wszak praca – tak rozumiana i praktykowana jak dzisiaj – wcale nie jest uważana za szczęście, choć jest uważana za powód do uważania się za wartościowego człowieka.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *